niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział XXXVIII: Moc

...niech będzie z nami.

Wreszcie dotarliśmy do celu, moi drodzy – oto Wielki Finał Serii, Punkt Kulminacyjny Akcji, Odcinek, W Którym Nastąpi Ostateczne Rozwiązanie. Skupmy się więc i postarajmy wydobyć z siebie choć minimum entuzjazmu, jakkolwiek karkołomne nie byłoby to zadanie. Kurtyna w górę!


Zaczynamy, nomen omen, uderzeniem mocy – Mocy Zła i Zniszczenia w wykonaniu Jane. Mała ciałem, lecz wielka duchem strażniczka Volturi próbuje powalić Cullenów swym Spojrzeniem Bólu. Efekt?

(...) w moją tarczę uderzył tuzin ostrzy, z których każde celowało w innego członka naszej grupy. Napięłam powłokę, upewniając się, że w żadnym miejscu nie jest uszkodzona. Jane chyba nie była w stanie jej przebić. Rozejrzałam się pospiesznie – nikomu nic się nie stało.
(…)
Po drugiej stronie polany wściekła Jane wpatrywała się w nas z niedowierzaniem. Byłam przekonana, że poza mną nigdy nie zetknęła się z kimś, kogo jej moc nie powaliłaby na ziemię. Aro miał domyślić się lada chwila – jeśli już tego nie odgadł – że moja tarcza jest o wiele potężniejsza, niż sądził Edward. Zresztą od dawna miał mnie na celowniku, nie było więc sensu ukrywać, co potrafię. Może nie było to zachowanie godne dojrzałej osoby, ale posłałam Jane wyzywający uśmiech.

Primo: Jakie znowu tuzin ostrzy, do diaska? Talent Jane polega na tym, że atakuje ofiarę, wpatrując się w nią. Nawet potężny zez nie byłby wytłumaczeniem dla możliwości powalenia dwunastu osób naraz. Mało tego - kilka rozdziałów wcześniej Edek wspomina, że tym, co różni wampirzycę od jej brata bliźniaka jest fakt, iż jej iluzje mogą opanować tylko pojedynczego przeciwnika za jednym zamachem. Meyer, zacznij robić notatki podczas tworzenia nowych odcinków, bo zapominanie własnego kanonu jest cokolwiek żenujące.

Secundo: Dawanie punktów w kategorii „Mary Sue” jest zabawne tylko wtedy, gdy autor przynajmniej próbuje nam wmówić, że jego postać nie jest chodzącym ideałem. W przypadku Belli stało się to nużące mniej więcej w połowie pierwszego rozdziału księgi trzeciej.

Głupota: + 75
Mary Sue: + 100

Skoro zawodnik nr jeden wypadł z gry, pora na atak w wykonaniu rezerwy:

Czy Alec próbuje już nas unieruchomić?
Edward skinął głową.
Jego dar działa wolniej niż dar Jane. Tak podpełza. Dotknie nas za kilka sekund.
Wiedząc, czego wyglądać, od razu to coś zobaczyłam.
Po śniegu rozlewała się dziwna przeźroczysta mgła, niemalże niewidzialna na białym tle. Przypominała mi miraż – połyskiwała odrobinę, nieco rozmazywała kontury. Odciągnęłam tarczę od Carlisle’a i pozostałych z pierwszego rzędu, tak żeby uderzywszy o nią, złowrogi opar nie znalazł się zaraz przy nich. Co jeśli miał ją bez żadnego wysiłku przeniknąć? Czy powinniśmy byli rzucić się wtedy do ucieczki?

Bez obaw, Bello! Nie jesteś sama. Do akcji wkracza sam Kapitan Planeta:

Znikąd zerwał się wiatr, który przemykając pomiędzy naszymi nogami, zaczął spychać zalegający na polu śnieg w stronę szeregów Volturi – Benjamin także zdawał sobie sprawę z nadciągającego niebezpieczeństwa i starał się rozpędzić mgłę silnymi podmuchami. Łatwo było je śledzić dzięki wirującym płatkom, ale opar okazał się całkowicie na nie odporny. Równie dobrze można było walczyć tą metodą z cieniem.
Egipcjanin nie dał za wygraną. Ziemia pod naszymi stopami zatrzęsła się i z przeraźliwym jękiem pękła wąskim zygzakiem przez sam środek pola. Płaty śniegu osunęły się do szczeliny, ale mgła prześlizgnęła się ponad nią, obojętna na prawo grawitacji podobnie jak na wiatr.

Chwila.

Moment.

.

.

Macie w swoich szeregach wąpierza, który jest w stanie przełamać powierzchnię ziemi na pół. To nie jest sztuczka ani złudzenie – facet naprawdę kontroluje żywioły. Więc...

...DLACZEGO, NA WSZYSTKO CO ŚWIĘTE, PO PROSTU NIE POWIĘKSZYCIE TEJ SZCZELINY TAK, ŻEBY SIĘGNĘŁA VOLTURI?!


Pomyślcie o tym. Nie ma szans, żeby Włosi byli w stanie uciec, nawet biorąc pod uwagę ich szybkość; strażników i świadków jest po prostu za dużo, żeby ulotnić się z zagrożonego obszaru w ciągu kilku sekund. A nawet gdyby spróbowali – wystarczyłoby, żeby Benjamin „zamknął” ich na obszarze otoczonym z każdej strony trąbą powietrzną. Następnie wywołujemy małe trzęsienie ziemi i voilà – Volturi albo kończą spaleni przez lawę, albo zostają na wieki pogrzebani gdzieś w okolicach ziemskiego jądra. The End.
Pamiętajmy też, że główna trójca wciąż gra w „Baloniku nasz malutki”, więc nawet nie wiedzą, co jest grane...

Widzisz, Stefciu? To właśnie dlatego należy dwa razy pomyśleć, zanim obdarzy się swoje postacie talentem w rodzaju wytwarzania eliksiru życia z tęczy – bo posiadanie tak wielkich umiejętności sprawia, że każdy potencjalny konflikt da się rozwiązać w trzy sekundy.

Głupota: + 2000

Sztuczka Benjamina sprawiła, że naradzający się przywódcy wreszcie się rozstąpili. Aro i Kajusz patrzyli na rozwierającą się ziemię szeroko otwartymi oczami. Marek popatrzył w tym samym kierunku, ale nie okazał przy tym żadnych emocji.

:D :D :D

Uwielbiam tego gościa. Naprawdę, całą jego życiową filozofię można by zawrzeć w jednym obrazku:



Marek Aureliusz mógłby mu układać koafiurę.


Ale ale – co z atakiem w wykonaniu Aleca?

A potem opar natrafił na przeszkodę.
Poczułam go, gdy tylko liznął powierzchnię tarczy – miał słodki smak, tak intensywny, że aż mdły. Wróciło niewyraźne wspomnienie drętwiejącego od nowokainy języka.
Mgła popełzła ku górze, szukając jakiejś szpary, jakiegoś słabego punktu. Na żaden nie natrafiła, jej długie mleczne palce macały uparcie powłokę, starając dostać się jakoś do środka, ale ujawniły jedynie imponujące rozmiary otaczającego nas ochronnego ekranu. Po obu stronach wąwozu wampirom zaparło dech w piersiach.
Dobra robota, Bello! – Egipcjanin pogratulował mi cicho.
Na mojej twarzy znowu pojawił się uśmiech.
Alec zmrużył oczy. Po raz pierwszy wydawał się w siebie wątpić. Mgła kłębiła się ponad moją tarczą, nie czyniąc jej żadnej szkody.

Z zaskoczenia prawie zatrzymało mi się serce. Stefciu, nie rób tego więcej!

Mary Sue: + 50

No proszę, na nieskazitelnej zbroi naszej heroiny pojawiła się drobna rysa – Bella obawia się, iż nie da rady jednocześnie osłaniać swoich towarzyszy i walczyć, dlatego postanawia, iż w razie zagrożenia pozostanie w cieniu. Pozostali członkowie ferajny rozdzielają między siebie cele ataku, co brzmi trochę jak wybieranie ulubionego Pokemona.


Krwiożercze Atomówki kończą naradę; Aro daremnie próbuje przekonać McSparkle'a, Belkę, Benjamina, Zafrinę i Kate do przejścia na ich stronę.

Chelsea ponowiła próbę wpłynięcia na nasze decyzje, ale wysyłane przez nią ładunki zabębniły tylko o tarczę niczym grad. Aro powiódł wzrokiem po naszych stężałych twarzach, wyglądając w nich jakichkolwiek oznak wahania. Sądząc po jego minie, musiał obejść się smakiem.

I znów to samo. Meyer, nie możesz dawać swoim bohaterom olbrzymich mocy, nie nakładając na nich jednocześnie żadnych limitów. Przecież Chelsea ze swoim darem mogłaby właściwie panować nad całym światem – wystarczyłoby tylko zmanipulować poszczególnych ludzi i wampiry, aby pozostały jej lojalne lub powybijały się nawzajem. Tego rodzaju talent narusza całą równowagę zarówno naszego, jak i nadnaturalnego świata. Spróbuję Ci to wyjaśnić na przykładzie znacznie lepszej serii – w Harrym Potterze zmieniacz czasu niczego tak naprawdę nie zmienia, umożliwia jedynie podróżującemu stworzenie takiego rodzaju przyszłości, jaki musi/powinien się wydarzyć; Felix Felicis zapewnia wprawdzie szczęście, ale nie czyni rzeczy niemożliwych i jest silnie uzależniający. Itd., itp. Dajesz komuś ekstra umiejętności? To zadbaj o to, by związane z nimi ograniczenia były odpowiednio potężne.
A wystarczyłoby przecież, żeby dar Chelsei osłabiał tylko te więzy, które nie są podparte prawdziwymi uczuciami. W ten sposób nie dość, że jej siła oddziaływania byłaby ograniczona, to jeszcze dar Marka wreszcie zyskałby jakiekolwiek znaczenie, bo mogliby pracować w duecie; najpierw Mareczek badałby związki między przeciwnikami, a następnie informował swoją towarzyszkę, które z nich można z łatwością rozluźnić. Widzisz, Stefciu? To wcale nie takie trudne.

Głupota: + 300

Ponieważ nasze gołąbeczki odmawiają dołączenia do Don Arleone, nadszedł czas na głosowanie. Kajusz, rzecz oczywista, chce gwałcić niewiasty i podpalać wioski; Marek wprawdzie nie widzi, w czym problem i chętnie wróciłby o domu, by angstować do woli na swym Emo Tronie, ale

Żaden ze strażników nie odebrał jednak jego słów jako komendy „spocznij”, a Kajusz bynajmniej nie spochmurniał. Zachowywali się tak, jakby go nie usłyszeli

więc to do Ara należy decydujący głos. Proszę, proszę, niech niemożliwe stanie się możliwym...


Aro!
Edward prawie że krzyknął. Był pewny siebie jak zwycięzca.
Volturi nie odpowiedział mu od razu. Pewnie zastanawiał się, skąd ta zamiana.
Tak, Edwardzie? Masz coś do dodania?

Nie, nie, nie, nie, nie! Gadacie o pierdołach już od dwóch rozdziałów. Niech tu się wreszcie zacznie coś dziać!

To, że obawiacie się mojej córki – bierze się wyłącznie stąd, że nie da się dowiedzieć, jak będzie przebiegał jej rozwój, czyż nie tak? W tym właśnie cały problem?
Tak, mój przyjacielu – potwierdził Aro. – Gdybyśmy tylko mogli mieć stuprocentową pewność, że gdy dorośnie, będzie w stanie ukrywać swoją inność przed ludźmi, że nas nie zdemaskuje...
Rozłożył ręce, wzruszając ramionami.
A zatem, gdybyśmy tylko wiedzieli, czym dokładnie stanie się w przyszłości – zasugerował Edward – wtedy cała ta narada nie była by potrzebna?
Gdyby istniał jakiś sposób zdobycia takiej wiedzy... – zgodził się Aro. Jego przytłumiony głos stał się nieco bardziej piskliwy. Volturi nie miał pojęcia, do czego Edward zmierza. Ja też się nad tym głowiłam. – Gdyby tak było, owszem, moglibyśmy zakończyć naszą debatę.
I rozstać się w pokoju? Znowu zapanowałyby pomiędzy nami przyjacielskie stosunki?
W tym drugim pytaniu pobrzmiewała ironia.
Oczywiście, Edwardzie – odpowiedział Aro jeszcze bardziej piskliwie. – Nic by mnie bardziej nie uradowało.
Edward parsknął śmiechem.
W takim razie mam coś do dodania.
Aro zmarszczył czoło.
Dziewczynka jest ewenementem na skalę światową. O jej przyszłości można tylko spekulować.
Jest kimś wyjątkowym, zgadza się, ale nie aż tak bardzo. Nie jest jedyna w swoim rodzaju.

...Że co proszę? Meyer, ty chyba nie zamierzasz...

Możesz już do nas dołączyć, Alice! – zawołał Edward.


Nie.

Nie.

NIE.

Meyer, nawet się nie waż wyciągać pod sam koniec akcji swojej Deus ex machiny z jakimś cudownym, z rzyci wziętym, kuriozalnym rozwiązaniem finałowego konfliktu.

Kiedy Alice wbiegła tanecznym krokiem na polanę i zobaczyłam znowu jej twarz, miałam wrażenie, że ze szczęścia zaraz zemdleję. Jasper wypadł spomiędzy drzew tuż za nią, zacięty i skupiony. Towarzyszyła im trójka nieznajomych, w tym wysoka, muskularna kobieta o długich, ciemnych, zmierzwionych włosach, którą, jak się domyślałam, była Kachiri. Miała takie same nienaturalnie wydłużone kończyny i rysy, jak pozostałe Amazonki, w jej przypadku nawet jeszcze bardziej wydatne.
(…)
Alice spędziła ostatnie tygodnie, szukając swoich własnych świadków i jak widać, nie wraca z pustymi rękami. Alice, czy mogłabyś nam ich przedstawić?
Czas na przesłuchania świadków już minął! – warknął Kajusz. – Aro, czekamy na twój głos!
Nie odrywając wzroku od twarzy Alice, Aro uciszył brata gestem dłoni.
Moja przyjaciółka wystąpiła przed nasz szereg i wskazała na przybyszy.
To Huilen, a to jej siostrzeniec Nahuel.

...To się nie dzieje naprawdę.

Mam na imię Huilen – oznajmiła. Mówiła wyraźnie, ale z silnym akcentem. Po kilku zdaniach stało się jasne, że starannie się zawczasu przygotowała i miała wszystko przećwiczone: słowa wypływały z jej ust nieprzerwanym strumieniem, jak gdyby deklamowała dobrze sobie znany wierszyk dla dzieci. – Sto pięćdziesiąt lat temu mieszkałam z moimi pobratymcami, ludźmi z plemienia Mapuche. Miałam siostrę, na którą wołali Pire. Nasi rodzice nazwali ją tak na część śniegu zalegającego w górach, bo miała bardzo jasną cerę. Była bardzo piękna – zbyt piękna. Pewnego dnia wyznała mi w sekrecie, że napotkała w lesie anioła i ów anioł odwiedza ją teraz w nocy. Ostrzegałam ją. – Huilen pokręciła smutno głową. – Jak gdyby to, jak bardzo ją siniaczył, nie było dostatecznym ostrzeżeniem... Domyśliłam się, że to libishomen z naszych legend, ale nie chciała mnie słuchać. Była jak opętana.
Po jakimś czasie wyznała mi, że jest pewna, iż rośnie w niej dziecko jej czarnego anioła. Planowała uciec z wioski i nie odwiodłam jej od tej decyzji – wiedziałam, że nawet nasz ojciec i matka zgodzą się, że trzeba zabić i czarci pomiot, i Pire. Uciekłam z nią w głąb puszczy. Szukała swojego kochanka, ale na próżno. Troszczyłam się o nią, polowałam dla niej, kiedy już brakowało jej sił. żywiła się surowymi zwierzętami, wypijając z nich krew. Nie potrzeba mi było nic więcej, by upewnić się, co nosiła w swym łonie. Miałam nadzieję, że zanim zabiję tego potwora, zdążę jej jeszcze uratować życie.
Ale Pire kochała swoje dziecko. Nazwała jej Nahuel, co w naszym języku oznacza drapieżnego kota. Rosnąc, stawał się coraz silniejszy i łamał jej kości – ale jej miłość do niego nie słabła.
Nie udało mi się jej ocalić. Dziecko wygryzło sobie drogę na zewnątrz i Pire szybko zmarła, błagając, bym się nim zaopiekowała. Takie było jej ostatnie życzenie. Nie mogłam go nie spełnić.
Kiedy spróbowałam wziąć Nauhela na ręce, ukąsił mnie. Odczołgałam się w dżunglę, by umrzeć. Nie zaszłam daleko – nie pozwolił mi na to ból – ale i tak było to niesamowite, że noworodek mnie odnalazł. Dopełzł do mnie po poszyciu i zaczekał u mego boku, aż się ocknę. Kiedy doszłam do siebie, spał obok zwinięty w kłębek.
Opiekowałam się nim tak długo, aż nie nauczył się sam polować. Polowaliśmy na ludzi z leśnych wiosek, utrzymując nasze istnienie w tajemnicy. Nigdy jeszcze nie oddaliliśmy się tak bardzo od naszego domu, ale Nahuel pragnął zobaczyć to dziecko, które tu macie.

...A jednak.


Wiecie co? Nie obchodzi mnie, czy i jak Meyer wyjaśni w ostatnim rozdziale, skąd Alice wiedziała o istnieniu stworzenia identycznego jak Nabuchodonozor. Niezależnie od tego, jakie argumenty przedstawi, powyższy akapit jest idealnym dowodem na to, jaka kiepska, kiepska, po trzykroć kiepska z niej autorka.

J. K. Rowling wyznała w jakimś wywiadzie, że musiała od nowa tworzyć niemal całą drugą część Pottera po tym, jak zorientowała się, że umieściła tam zbyt wiele informacji w związku z rolą dziennika Riddle'a jako horkruksa. No wiecie, horkruks – ten obiekt przechowujący część duszy Voldemorta, którego istnienia czytelnik nie miał być świadomy aż do „Księcia Półkrwi”. Wszystkie elementy prowadzące do finału były starannie zaplanowane, nic nie znalazło się w tych książkach przypadkowo.

A teraz spójrzmy na Stefę, kobietę pozbawioną pisarskiej smykałki do tego stopnia, że w momencie finałowej akcji (której przebieg, jak sądzę, zaplanowała dopiero po napisaniu poprzednich tomów) nagle orientuje się, że nie ma ŻADNEGO logicznego rozwiązania dla ostatecznego konfliktu. Uczciwy twórca , będąc zbyt leniwym by poprawić dotychczasowe rozdziały, miałby przynajmniej wystarczająco dużo przyzwoitości, by zakończyć serię mocną sceną bitewną. Ale nie Stefcia; ona, jak sama wyznała, jest zbyt przywiązana do swych pacynek, by poświęcić je w imię stworzenia interesującej historii. Co w związku z tym czyni? Wymyśla durne, kompletnie niezwiązane z resztą książki (by nie powiedzieć – jawnie jej przeczące) rozwiązanie i wciska je w decydującej chwili, licząc zapewne na to, że jej w większości nieletnie fanki są na tyle nieobeznane z dobrą literaturą, że nie zauważą, jak bezczelny jest to krok. Tu już nie chodzi tylko o brak talentu; to jest z jednej strony traktowanie czytelnika jak idioty, któremu można wcisnąć nawet najgłupsze wyjaśnienie, a z drugiej - kompletny brak poszanowania dla odbiorców serii, którzy mają prawo wymagać od zarabiającej miliony autorki angażującego i dobrego finału.

Lenistwo: + 5000
Głupota: + 5000


Aro gapił się na ciemnoskórego młodzieńca z zaciśniętymi ustami.
Nahuelu – spytał – czy naprawdę masz sto pięćdziesiąt lat?
Plus minus dziesięć – uściślił przybysz ciepłym barytonem. Jego obcy akcent ledwie było słychać. – Nie korzystamy z kalendarzy.
A w jakim wieku przestałeś rosnąć?
Mniej więcej w siedem lat po swoich narodzinach.
I od tamtego czasu się nie zestarzałeś?
Nahuel wzruszył ramionami.
Nic takiego nie zauważyłem.
Poczułam, że przez ciało Jacoba przechodzi dreszcz, ale sama nie chciałam wyciągać żadnych wniosków.

Ach, czyż to nie wspaniały zbieg okoliczności? Nie dość, że wampirzo-ludzkie hybrydy nie umierają, to jeszcze zatrzymują się w rozwoju na etapie, który zapewnia im najbardziej atrakcyjny wygląd i możliwość legalnego udziału w akcie seksualnym w jednym! Jak to dobrze, że gwiazdy tak sprzyjają naszej autorce i Nabuchodonozorowi!

Lenistwo: + 2000

A propos – czy Wam też zrobiło się niedobrze, gdy przeczytaliście o „dreszczu” biegnącym po ciele Blacka?

Okazuje się, że Nahuel ma jeszcze trzy siostry – efekt dalszych eksperymentów jego ojca z łączeniem międzygatunkowym. Nie byłoby to istotne dla fabuły, gdyby nie fakt, że owe panny nie są – w przeciwieństwie do chłopaka - jadowite.

Kajusz przeniósł wzrok na mnie.
A twoja córka, czy jest jadowita?
Nie – odpowiedziałam.

I w dodatku nikomu nie zrobi krzywdy! Doprawdy, planety muszą być dzisiaj w korzystnym układzie.


Aro przez długą, pełną napięcia chwilę patrzył prosto na mnie. Nie wiedziałam, czego wyglądał ani czego się doszukał, ale coś w tym czasie się w nim zmieniło, coś w wyrazie jego twarzy – w oczach, w układzie ust. Byłam pewna, że podjął wreszcie decyzję.
Bracie – przemówił łagodnie do Kajusza – wszystko wskazuje na to, że nie grozi nam jednak żadne niebezpieczeństwo. To niespodziewany obrót rzeczy, ale fakty mówią same za siebie. Te półwampiry są do nas bardzo podobne. Nie ma potrzeby ich niszczyć.
Czy tak właśnie brzmi twoja decyzja? – upewnił się Kajusz.
Tak. Zagłosowałem.
(...)
Aro skinął z powagą głową, po czym obrócił się do swoich żołnierzy i uśmiechnął się ciepło.
Moi drodzy! – zawołał. – Dziś nie walczymy!
Tak jest – odpowiedzieli mu chórem, prostując się.
(…)
Aro rozłożył ręce w niemalże przepraszającym geście. Za jego plecami wycofywała się już w zgrabniej formacji większa część straży wraz z Kajuszem, Markiem i tajemniczymi, milczącymi żonami. Przy przywódcy Volturi pozostała jedynie trójka jego osobistych ochroniarzy.
Tak się cieszę, że udało nam się rozwiązać ten spór bez uciekania się do przemocy – zaćwierkał słodko. – Carlisle’u, mój przyjacielu, jak dobrze móc cię znowu nazywać przyjacielem! Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy. Wiem, że rozumiesz, jaką rolę mamy do spełnienia. Czy tego chcemy, czy nie, obowiązują nas pewne procedury.
Odejdź w pokoju, Aro – oświadczył doktor sztywno. – Pamiętaj, że mieszkamy tu na stałe i nie możemy zwracać na siebie uwagi, więc proszę, w drodze powrotnej nie polujcie w tym regionie.
Oczywiście, Carlisle’u. Przykro mi, że się do mnie uprzedziłeś. Może kiedyś mi wybaczysz.
Być może, kiedyś, jeśli udowodnisz, że jesteś naszym przyjacielem.
Aro skłonił głowę niby to pełen skruchy i w tej pozycji zrobił kilka kroków do tyłu. Dopiero wtedy obrócił się, by ruszyć na północ. Przyglądaliśmy się w ciszy, jak ostatni czterej Volturi znikają w lesie.
Nikt się nie odzywał. Nie zrezygnowałam z podtrzymywania tarczy.
Czy już naprawdę po wszystkim? – szepnęłam do Edwarda.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
Tak. Poddali się. Tak jak wszyscy tyrani, robią dużo szumu, ale w gruncie rzeczy są tchórzami.
Zaśmiał się. Zawtórowała mu Alice.
No co jest? Rozluźnijcie się. Oni już nie wrócą.
(…)
Zaczęliśmy wiwatować, a polanę wypełniło ogłuszające wycie wilków.







Tak. To jest to. Oto koniec finałowego konfliktu.

Przez moment miałam ochotę stworzyć alternatywną wersję ostatecznego pojedynku między Harrym a Riddlem na mejerową modłę, ale zrezygnowałam z tego pomysłu – nie mam sumienia w ten sposób kalać twórczości pani Rowling. Myślę, że i bez tego każdy dostrzega, jak bardzo zły jest powyższy akapit.

Wiem, że z racji mojej ostatniej analizy na tym blogu powinnam wygłosić teraz płomienną mowę na temat tego, jak bardzo poronionym pomysłem jest tworzyć absolutny happy end, którego osiągnięcie nie wymaga od protagonistów absolutnie żadnego wyrzeczenia (nie żartujmy sobie, że śmierć Iriny obeszła jakiegokolwiek czytelnika). Wiem, ale po prostu nie mam na to siły. Czy naprawdę muszę objaśniać, dlaczego wcale nie cieszy mnie zwycięstwo poniesione zerowym kosztem, zwycięstwo absolutne i całkowicie pozbawione klimatu? Tu zresztą ciężko nawet mówić o zwycięstwie jako takim; Ci Źli po prostu wzruszają ramionami i odchodzą. Wracamy do punktu wyjścia – a to w przypadku finału kilkutomowej serii rzecz absolutnie niedopuszczalna. Nie ma strat, nie ma zmian, nie ma kompletnie nowej wizji przyszłości, która może okazać się zarówno idylliczna, jak i zabójcza – a co za tym idzie, nie ma jakichkolwiek emocji.
Aha, jeszcze jedno - czy mam ci przypomnieć, Meyer, że zgodnie z tym co sugerowałaś nam przez ostatnie kilka rozdziałów, Nabuchodonozor miał być jedynie PRETEKSTEM do rozprawienia się na zawsze z Cullenami, nie zaś problemem jako takim?
Choćbym myślała tysiąc lat, nie zdołałabym stworzyć tak kiepskiego, pozbawionego jakiejkolwiek wzniosłości i wzruszeń zakończenia jak Stefa. I bynajmniej nie mam zamiaru w ten sposób sugerować, iż posiadam nadzwyczajny talent pisarski; dziecko z podstawówki wpadłoby na bardziej poruszające rozwiązanie tej sceny.

Myślę, że biorąc to wszystko pod uwagę nikogo z Was nie zdziwi liczba punktów, jaką serwuję finałowi tej abominacji:

Głupota: +10000
Lenistwo: + 10000


Maggie poklepała Siobhan po plecach. Rosalie i Emmett znowu się pocałowali, ale tym razem dłużej i z bardziej namiętnie. Benjamin i Tia spletli się w czułym uścisku, podobnie jak Carmen i Eleazar. Esme objęła Alice i Jaspera. Carlisle dziękował gorąco przybyszom z Ameryki Południowej, którzy nas uratowali. Kachiri przysunęła się do Zafriny i Senny i wzięła je za ręce. Garrett podniósł Kate wysoko w górę i okręcił ją w powietrzu.

Cóż, jak widać czytelnicy nie są jedyną grupą, której kompletnie nie obchodzi śmierć siostry/kuzynki/wieloletniej przyjaciółki domu.

Bitch: + 2000

Prawie wdrapałam się na wielkiego rdzawego basiora, żeby porwać w objęcia swoją córeczkę. Przycisnęłam ją sobie mocno do piersi, a Edward przytulił nas obie do siebie.
Nessie, Nessie, Nessie – zagruchałam.
Jacob szczeknął, czyli zaśmiał się po swojemu, i trącił nosem tył mojej głowy.
Cicho tam – mruknęłam.
Czyli w końcu zostanę z wami? – spytała mała.
Na zawsze – przyrzekłam jej.
Mieliśmy przed sobą całą wieczność. A Nessie miała wyrosnąć na piękną, zdrową, silną kobietę. Tak jak półczłowiek Nahuel, za sto pięćdziesiąt lat miała być nadał młoda. A my wszyscy mieliśmy być nadal razem.
Szczęście rozeszło się po moim ciele z siłą fali uderzeniowej – tak gwałtownie, tak niespodziewanie, że nie byłam pewna, czy to nie dawka śmiertelna.
Na zawsze – szepnął mi Edward do ucha.
Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa więcej. Uniosłam głowę i zaczęłam całować go z takim zapamiętaniem, że pewnie mógłby od tego zapłonąć las.
A gdyby tak się stało, zupełnie bym tego nie zauważyła.

Kicz: + 1000


I tym jakże słodkim akcentem kończymy...nie, wcale nie naszą podróż z „Przed Świtem”, a jedynie dzisiejszy odcinek. Nie myśleliście chyba, że tak niewielka dawka lukru wystarczy Stefie na oficjalne zakończenie serii? W przyszłym tygodniu pojawi ostatnia analiza na tym blogu; jeżeli chcecie sprawdzić, czy można tego koszmarka doprowadzić do końca w jeszcze gorszym stylu niż dziś – zostańcie z nami.


Statystyka:

Głupota: 17375
Lenistwo: 17000
Bitch: 2000
Kicz: 1000
Mary Sue: 150


Maryboo

23 komentarze:

  1. I po raz kolejny zapłaczę nad sobą z przeszłości, gdy nie widziałam w tym nic złego. Na szczęście człowiek (a w szczególności kobieta!)ma prawo zmienić zdanie i dzięki Wam, mogę tego dokonać. Sama nigdy bym nie pomyślała, że to jest aż tak ZŁE. Dziękuję.

    tuptaczek

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzę, po prostu nie wierzę! To nie było w ten książce nawet tak "teoretycznej" (bo jedynie w wizji Alice) walki jak w filmie?! WTF!!! Myślałam, że ta książka nie może już być głupsza...
    J.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie komentowałam, chociaż czytam bloga niemal od początku, a skoro zanosi się na koniec waszych analiz Zmierzchu (chyba, że weźmiecie pod lupę pierwszą część) to jednak się wypowiem. Jesteście genialne. Nie dość, że analizujecie twórczość Szmeyer pod względem całej tej niedorzeczności, to jeszcze zgrabnie podsuwacie inne pomysły na ewentualne rozwiązanie danego konfliktu. To strasznie ciekawe. Tak jak wy, tak samo ja jestem zniesmaczona naszym małym Nabuchodonozorkiem i jego wiecznym życiem jako osiemnastka (no, więcej to to raczej nie będzie). Czytając ostatnią część tego chłamu, podświadomie liczyłam na jakieś inne rozwiązanie sytuacji: śmierć Edwarda czy Belli, naturalna śmierć Renesmee po osiągnięciu tej, dajmy jej to, setki (ewentualnie dwusetki, niech ma jakiś bonus od bycia pół-wampirem), a byłam wtedy młodą, głupią faneczką, nieco zapatrzoną w to dzieUo. W drugiej części polubiłam Volturi i liczyłam na wielką bitwę z ich udziałem... w filmie ją dostałam, ale, oczywiście, była marna. Volturi powinni rozwalić protagonistów w ciągu pięciu minut, skoro mają najlepszą armię i rządzą od tak dawna. Skoro Renesmee miała być tylko pretekstem... zastanawia mnie też, dlaczego wlekli się oni do Cullenów MIESIĄC. Jakby nie przewidzieli, że Alice to zobaczy. To byłby dobry trik, gdyby tylko chcieli ogłupić ferajnę i pojawiliby się wcześniej, ale skoro Stefa jest tak głupia, żeby takiej intrygi nie wymyślić... to ja nie wiem.
    Jacob. Dzięki waszym analizom z forum polubiłam Jacoba! A potem znowu go przestałam lubić. Dzięki, Stefa. Rose też lubiłam, a ostatnia część to zniszczyła. Jest tylko jedna osoba, której nie przestałam lubić i której ogromnie współczuję. Charlie. No dobra, Billy też. I Leah! Dobra, więcej tego nie mam.
    I ostateczna bitwa, po raz kolejny. FAIL. Ogromny. Poczułam się, kulturalnie mówiąc, oje#$%a przez Stefę. Zrobiła sobie sprzymierzeńców z wampirów, które normalnie znalazłyby się po stronie Volturi (potężny wampir nie widziałby w nich zagrożenia, tylko sprzymierzeńców, ewentualnie sam sięgnąłby po tron) i zadowolona, jakby to miało wszystko rozwiązać. Mnie taki koniec ani trochę nie zadowala, a wręcz przeciwnie, przyprawia mnie o mdłości i aż mnie kusi, żeby napisać moją własną wersję Zmierzchu. Na pewno byłoby lepiej. No, może nie jakoś przesadnie, ale chyba ośmiolatek napisałby tę sagę lepiej.
    Co miałam jeszcze napisać? Cóż, będę tęsknić za waszym podejściem do książek Stefy. :D Ubawiłam się przednio przez te kilkanaście tygodni. Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się dobrze czytało uwagi o Potterze..
    Rany,jaka ta Mayer jest marna!!!Ale Ty masz cierpliwość!


    chomik

    OdpowiedzUsuń
  5. TO jest autentyk z tej książki??? O.o Zniosłabym to zakończenie, gdyby Nabuchodonozor umarła normalnie po tych iluś tam latach, bo wtedy byłaby szansa na słodko-gorzki epilog, ale tak? To jest tak z dupy wzięte, że nawet nie umiem tego skomentować.
    Podziwiam was, dziewczyny. Serio, podziwiam.

    Cass.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Innym sensownym rozwiązaniem byłoby obdarzenie Renesmee nieśmiertelnością, ale proces starzenia zatrzymać dopiero, gdy taki osobnik osiągnie 70 lat, a nie seksowne 20. Choć to troszkę makabra.
      Bardzo mi przykro, że Volturi zostali tak... groteskowo potraktowani, bo z całą odpowiedzialnością muszę przyznać, że nie dość, iż sam koncept wydał mi się przynajmniej dobry, to i Marek, Kasjusz i Aro nieśli ze sobą świetny potencjał charakterologiczny. Naprawdę można było z nich zrobić wbijających się w pamięć łotrów. Zresztą, ich świta także niczego sobie - mam tu na myśli rodzeństwo Jane i Aleca.
      Ale S. Meyer pokpiła sprawę, wampiry trzesące całym światem przyszły, pogadały i poszły, nawet nie próbując sprawiać wrażenia, że coś zrobią protagonistom. W konsekwencji Voldemort czy inny Król Nazguli może uchodzić za straszliwego "villaina" w porównaniu z Volturi.
      Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz
      PS Podobałby mi się taki pomysł, gdyby Alice po prostu zdradziła swoją rodzinę i uciekła.

      Usuń
  6. Mnie brak słów, a jak bym miała się zmusić do powiedzenia czegokolwiek, to wypowiedź ta zawierałaby zbyt wiele wulgaryzmów, więc jednak zmilczę.
    *łapie się za głowę* Borze, dlaczego...

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeanalizujcie później Pamiętniki Wampirów! ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak skończy się analiza, napisz własną wersję ,,Zmierzchu''! Zalożę się, że wykorzystasz potencjał tej sagi miliard razy lepiej niż Stefa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, tak! Już dawno tak uważałam!
      Ale serio, wasze analizy trzymają w napięciu o wiele bardziej, niż ,,Zmierzch". Może jest szansa, żeby chociaż ostatnia analiza pojawiła się trochę szybciej? Bo już nie mogę się doczekać! :D

      Usuń
    2. Czytacie mi w myślach, dziewczyny :D Po przeczytaniu fanficka o Volturi i raportu Aleca mianowałam włoskie wąpierze moimi ulubionymi postaciami ;)
      Cass.

      Usuń
    3. Ja też się zgadzam! Można by napisać dużooo leprzą książkę, pisząc "Zmierzch" z punktu widzenia Volturi. :D
      M.T.

      Usuń
  9. I mówicie, że to jeszcze nie jest koniec? Że będzie więcej lukru cukru pudru?

    O mamuśku...

    OdpowiedzUsuń
  10. Szefowe, a zanalizujecie "Drugie życie Bree Tunner" drogiej Stefy? Książka zmierzchowa, ale nie wlicza się w cykl o Belci - prawie jej tam nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najprawdopodobniej nie, bo to dzieło jest tak nudne, że nie byłoby nawet czego komentować...

      Maryboo

      Usuń
  11. Pamiętniki wampir, książki, są tragiczne ;) przymierzalam się do tego, żeby odsapnac od Greya, ale chętniej zobaczę to w waszym wykonaniu!Nie opuszczajcie nas!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znamy (my - Maryboo, w imieniu Beige nie będę się wypowiadać) serii, więc "Pamiętnikom Wampirów" nie grożą nasze analizatorskie zakusy ;)

      Maryboo

      Usuń
    2. A może analiza pierwszej części wiekopomnej sagi? Pomyślcie o tym, proszę :) Tak dobrze się czyta Wasze teksty, że nie wyobrażam sobie weekendu bez nich.

      Usuń
    3. My, Beige, też nie czytałyśmy "Pamiętników":). Wątpię, żebym zdzierżyła następną serię z rodzaju nastolatki + wampiry, więc podtrzymuję zdanie Maryboo.

      Beige

      Usuń
    4. Nieważne, co analizujecie. Ważne, żebyście ciągle to robiły! Jak ja przeżyję niedziele bez waszych analiz?

      Usuń
  12. Ugh... oprócz zniewalającej głupoty, drażni mnie to: namiętne całowanie... Ja rozumiem, że wszyscy się cieszą, ale...uch... denerwuje mnie to. Brawa dla analizatorek.ja po tym dzieUle strasznie skakałam, nie byłam w stanie znieść głupoty...

    OdpowiedzUsuń