niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział XXXVII: Fortele

Wielkiej Konfrontacji ciąg dalszy. Do Arusia podchodzą jego przydupasy, zaś nasze gołąbeczki cofają się do swoich.

Kajusz rzuca się, że Aro nic nie robi, jakby wierzył w taką bzdurną historyjkę. Okazuje się, Aro rzeczywiście jest przekonany, że to wszystko prawda.

W międzyczasie Belka zajmuje się sprawdzaniem, czy jej tarcza obejmuje kogo trzeba. Oczywiście pani Cullen nie ma żadnych problemów z rozciągnięciem tarczy w taki kształt, jaki uważa za stosowny. Big surprise. (+5 Mary Sue)

Zaniepokojona, zbadałam stan swojej tarczy, ale wydawała się być równie nieprzepuszczalna, co wcześniej. Wygięłam ją w szeroką, niską zwieszającą się kopułę przesłaniającą całą naszą grupę. Znajdujących się pod nią moich bliskich i przyjaciół odbierałam jako pojedyncze słupy światła o ostrych konturach, z których każdy czymś tam się wyróżniał, choć dopiero w przyszłości, jak podejrzewałam, miałam spamiętać czym. Na razie rozpoznawałam tylko Edwarda – błyszczał najjaśniej ze wszystkich.
Gryzło mnie to, że pomiędzy jasnymi punktami jest jeszcze tyle wolnego miejsca. Tarcza nie stanowiła przecież żadnej fizycznej bariery i gdyby któryś z utalentowanych Volturi po prostu pod nią wszedł, nie chroniłaby nikogo oprócz mnie. W skupieniu przyciągnęłam elastyczną zbroję ostrożnie bliżej siebie. Najdalej na północ stał Carlisle – zassałam powłokę z powrotem centymetr po centymetrze, starając się tak ją uformować, by jak najszczelniej przylegała do jego ciała. Na szczęście tarcza chciała ze mną współpracować – wtuliła się w Carlisle’a, a kiedy przesunął się, żeby być bliżej Tanyi, przemieściła się wraz z nim, czepiając się jego iskry. Zafascynowana jej właściwościami, powtórzyłam ten manewr z każdym z nas z osobna, zaciskając ją wkoło każdej z migoczących plam, którą był przyjaciel bądź sprzymierzeniec. Dziwna materia wręcz się do nich lepiła, odkształcając się płynnie, gdy ktoś się poruszył.

Co więcej, okazuje się, że z ochroną psiaków też nie będzie wielkiego problemu. Wystarczy, że Belka oblepi tarczą alfę, a resztę wolfów ma już z głowy dzięki ich połączonym umysłom. How convenient. (+1 lenistwo)
Kajusz cały czas próbuje wynaleźć jakiś powód do ataku. Teraz z kolei jest spultany przymierzem Cullenów z wilkołakami. Albo i nie wilkołakami.

– Tego przymierza też będziesz bronił? – oburzył się Kajusz. – Dzieci Księżyca są naszymi wrogami od zarania dziejów. W Europie i Azji polowaliśmy na nich z taką zaciętością, że ich rasa niemalże tam wyginęła. A mimo to Carlisle nawiązuje z tymi pasożytami przyjazne stosunki – bez wątpienia po to, by spróbować odebrać nam władzę, I lepiej chronić swój wypaczony styl życia.
Edward odchrząknął głośno i Kajusz posłał mu gniewne spojrzenie. Aro przesłonił sobie twarz szczupłą, delikatną dłonią, jak gdyby wstyd mu było za swojego druha.
– Kajuszu, jest środek dnia – podkreślił Edward. Wskazał na Jacoba. – To oczywiste, że to nie są Dzieci Księżyca. Watahy, które tu widzisz, nie są w żaden sposób spokrewnione z waszymi wrogami z drugiej półkuli.
– Zajmujecie się tu hodowlą mutantów! – odparował starzec.
Edward zacisnął zęby, ale zaraz opanował się i odpowiedział spokojnie:
– To nawet nie są wilkołaki. Jeśli mi nie wierzysz, to spytaj Aro – on ci wszystko wyjaśni.

Eee… what?

– Drogi Kajuszu – odezwał się Aro – gdybyś tylko podzielił się ze mną zawczasu swoimi przemyśleniami, ostrzegłbym cię przed wysuwaniem tego argumentu. Chociaż istoty te nazywają siebie wilkołakami, wcale nimi nie są. Prawidłowe określenie na nie to „zmiennokształtni”. To, że przeobrażają się akurat w wilki, to czysty przypadek. Podświadomy wybór pierwszego z nich, który się przemienił, mógł równie dobrze paść na niedźwiedzia, jastrzębia albo pumę.

Albo kucyponka. Boru, oni to mówią na poważnie.

Z Dziećmi Księżyca nie mają nic wspólnego. Ten specyficzny dar odziedziczyli po swoich przodkach. Ma podłoże genetyczne – nie przedłużają swoją gatunku, zarażając swoją przypadłością innych, tak jak to czynią prawdziwe wilkołaki.

Cudnie. Po 3 książkach (nie licząc Zmierzchu) dowiadujemy się, że nie, Dżejk i spółka to wcale nie PRAWDZIWE WILKOŁAKI! What the fuck? A może to i dobrze. Te sweetaśne, sierśćsplodujące kaloryferki są zbyt lamerskie, żeby nazywać je wilkołakami. Prawdziwe wilkołaki w porządnych książkach i filmach to zwykle skomplikowane, tragiczne postaci, które mają ogromne problemy z faktem, że nie kontrolują swej przemiany w pełnię i stają się krwiożerczymi bestiami często wbrew własnej woli. Ich transformacje zaś to bolesne, traumatyczne przeżycie, a nie szybka, łatwa i przyjemna sierśćsplozja. Tylko czemu dowiadujemy się, że Black & co. to zmiennokształtni dopiero na końcu? Dajcie znać, jeśli się mylę, ale nie kojarzę żadnej zapowiedzi takiego zwrotu. Zwrotu, który właściwie niczego nie zmienia, więc po kija, ja się pytam. (+10 głupota) Bo oczywiście więcej żadnych konkretów na ten temat i tak nie dostaniemy. (+10 lenistwo)


– Oni znają nasz sekret – oświadczył stanowczo.
Edward chciał już zabrać głos, ale uprzedził go Aro:
– Należą do tego samego świata, co my, bracie, do świata legend, a w dodatku ich los jest chyba jeszcze bardziej uzależniony od tego, czy pozostaną w cieniu, niż nasz. Nie mogą sobie pozwolić na to, by nas wydać. Ostrożnie, Kajuszu. Gołosłowne inkryminacje zaprowadzą nas donikąd.

Aro wyraźnie chce zachować pozory sprawiedliwości, więc stopuje Kajtka. Następnie przywódca włoskiego cyrku pragnie porozmawiać z Iriną. Denalce oczywiście przykro, że zrobiła z Volturi skończonych idiotów, choć to nietrudne. Kajusz chce wiedzieć, co kierowało Iriną. Wyraźnie szuka jeszcze jednego haka na Cullenów.

– Wszyscy wiemy, że się myliłaś – powiedział szorstko. – Interesuje mnie to, co tobą kierowało.
Irina zaczekała zdenerwowana, aż Kajusz doda coś jeszcze, a ponieważ zapadła cisza, powtórzyła:
– Co mną kierowało?
– Poczynając od tego, dlaczego w ogóle zakradłaś się tam ich szpiegować.
Wzdrygnęła się na dźwięk tego ostatniego słowa.
– Żywiłaś do Cullenów urazę, nieprawdaż?
– Tak – przyznała, spoglądając smutno na Carlisle’a.
– Ponieważ... – podpowiedział jej Kajusz.
– Ponieważ wilkołaki zabiły mojego przyjaciela – wyszeptała – a Cullenowie nie pozwolili mi się na nich za to zemścić.
– Zmiennokształtni – poprawił ją cicho Aro.
– A więc Cullenowie stanęli po stronie zmiennokształtnych, zamiast bronić swojego pobratymcy – podsumował Kajusz. – Gorzej, zamiast bronić przyjaciela swojej przyjaciółki.
Usłyszałam, jak Edward sarka ze wstrętem pod nosem. Kajusz wypróbowywał po kolei wszystkie zarzuty ze swojej listy, szukając tego jednego, który miał trafić na podatny grunt. Irinie zesztywniały ramiona.
– Tak to odbierałam.
Kajusz odczekał chwilę, po czym znowu podsunął jej następny krok:
– Jeśli pragnęłabyś złożyć oficjalną skargę na zmiennokształtnych – i na Cullenów, za udzielanie im wsparcia – teraz byłby na to odpowiedni moment.

Irina jednak nie ma zamiaru składać żadnej skargi, za to przyznaje się do błędu i świadczy o niewinności Cullenów. Kajtuś nie traci więc czasu i z pomocą swych przydupasów urywa Irinie łeb. Przypomina wam to coś? Stefka stosuje ten sam wybieg co w Zaćmieniu Umysłu. Nie chce zabijać swoich ukochanych bohaterów, ale jednocześnie rozumie, że przy takim konflikcie ktoś zginać musi, żeby było strasznie i mhrrrocznie. Dlatego też w ZU, jak i tutaj zabija piętnastoplanową bohaterkę, która nikogo nie obchodzi, bo nikt jej nie zna! Przejęliście się śmiercią Bree w Zaćmieniu? A przejmujecie się teraz Iriną? No właśnie. (+100 lenistwo)

Przynajmniej tutaj mamy cień powodu, dla którego Kajusz kazał zaciukać laskę, więc lenistwo Stefy tak nie razi, jak w poprzednim tomie. Otóż Kajtek chce wywołać wściekłość w siostrzyczkach Iriny, żeby te się na niego rzuciły i dały pretekst do ataku. Edzik się tego domyśla i każe zatrzymać Denalki. Do Tanyi dopadają McSparkle i doktorek, niestety Kate a.k.a. węgorz elektryczny jest trudniejsza do spacyfikowania. Wreszcie udaje się ją powalić Garettowi, który jednak dostaje przy tym porządnego kopniaka prądem. Z pomocą przychodzi halucynogenna Zafrina, która oślepia Denalki. Belka w tym czasie stara się oddzielić tarczą ciała Garetta i Kate, żeby facetowi jaja nie pękły od takiego elektrycznego ładunku.

Szwarccharaktery przyglądają się przedstawieniu z zainteresowaniem, powoli sącząc colę i przegryzając popcornem.


Najważniejsza ze wszystkich była reakcja Kajusza. Wzburzony, wpatrywał się z niedowierzaniem w leżących na śniegu Kate i Garretta. Aro też przyglądał się tej parze, a główną emocją malującą się na jego twarzy było zdziwienie. Wiedział, jaką bronią dysponowała Kate. Poznał jej dar poprzez wspomnienia Edwarda. Czy zrozumiał, co zaszło? Czy dotarło do niego, że potrafię już wyczyniać z swoją tarczą takie rzeczy, o jakich na ostatnim treningu przy Edwardzie nawet mi się nie śniło? A może sądził, że to Garrett jakoś się na Kate uodpornił?
Strażnicy Volturi nie stali już jak na apelu – przyczajeni do skoku, gotowali się do odpowiedzi na nasz atak. Za nimi, czterdziestu trzech świadków obserwowało dramatyczne wydarzenia kilkunastu ostatnich sekund z zupełnie innymi minami, niż kiedy weszli na polanę. Zdezorientowanie ustąpiło miejsca podejrzliwości. Błyskawiczna egzekucja Iriny wszystkich zszokowała. Czy Denalka dopuściła się jakiejkolwiek zbrodni?

Widownia Arusia i spółki zaczyna mieć coraz większe wątpliwości co do misji. Aro szybko używa wymówki, jakoby Irina została ukarana za to, że zełgała.

W ramach dokonania wszelkich formalności Aruś chce jeszcze porozmawiać ze świadkami Cullenów. Edzio i doktorek od razu domyślają się podstępu, Belka jednak za wolno kojarzy i nie wie, o co chodzi.

Najpierw Aro bierze na spytki Amuna, który potwierdza, że Nabuchodonozor jest córką Edzia i Belki i że szybko rośnie, po czym za pozwoleniem Arusia Egipcjanin wraz ze swoją dupą, Kebi, ucieka w siną dal.

Następnie Siobhan daje swoje świadectwo, jednakże nie może na 100% przyznać, że mały monsterek nie stanowi zagrożenia, np. poprzez przypadkowe zdemaskowanie wampirów przed ludźmi.

– Co za ironia, że im wyższy osiągają ludzie etap w rozwoju, im większą wiarę pokładają w nauce i im bardziej kontrolują nią swój świat, tym trudniej im zdemaskować naszą rasę. Jednak, chociaż dzięki ich rosnącemu niedowiarstwu rośnie w nas pewność siebie, technologie, którymi dysponują, stają się na tyle zaawansowane, że gdyby tylko mieli na to ochotę, mogliby nas zastraszyć, a nawet niektórych z nas uśmiercić. Przez tysiące lat trzymaliśmy się na uboczu bardziej dla wygody niż dla bezpieczeństwa, ale w ostatnim burzliwym stuleciu pojawiło się uzbrojenie o takiej mocy, że nawet nieśmiertelni są w jego obliczu bezbronni. Teraz to nasz mityczny status chroni nas przed owymi słabymi istotami, na które polujemy.

Cóż, Aro, trzeba się było za ludzi zabrać wcześniej, podporządkować ich sobie wtedy, kiedy byliście absolutnie niezniszczalni, a nie siedzieć na swoich tronach i grać w bierki. Źle to skalkulowałeś i teraz jęczysz?

– To niezwykłe dziecko... Gdybyśmy tylko mogli znać jej potencjał – mieć całkowitą pewność, że nigdy świadomie czy nieświadomie nie wyda naszej tajemnicy! Ale nie wiemy nic o tym, na kogo wyrośnie. – Doskonale odgrywał rozdartego pomiędzy sympatią do małej a poczuciem obowiązku. – Nawet jej rodzice zadręczają się, jaka czeka ją przyszłość. Niemożliwe jest ustalenie, czym się stanie.
Przerwawszy swój wywód, spojrzał najpierw na naszych świadków, a potem, znacząco, na własnych.
– Tylko to, co jest poznane, jest bezpieczne. Tylko to, co jest poznane, można tolerować. Tolerując nieznane... osłabia się samego siebie.

Wow, to ostatnie zdanie było takie… Coelho.

Głos w jakże porywającej debacie zabiera Garett. Czas na rousing speech na miarę Bravehearta, przynajmniej w założeniu. Trzymajcie się, bo będzie ględził długo.

– Tak jak inni, przyjechałem tutaj na prośbę Carlisle’a, by złożyć przed wami zeznanie – zaczął. – W sprawie dziecka nie jest już to jednak konieczne. Wszyscy widzimy, czym jest. Ale zostałem. Zostałem, by przyjrzeć się z bliska czemuś innemu. Wy, tam! – Wskazał palcem na świadków Volturi. – Dwoje z was znam, Makennę i Charlesa, i widzę, że wielu z pozostałych też jest wędrowcami, obieżyświatami, tak jak ja. Osobami, które nie są nikomu podporządkowane. Wysłuchajcie uważnie tego, co mam wam do powiedzenia. Te dwa sędziwe wampiry nie zjawiły się tutaj z zamiarem wymierzenia sprawiedliwości, tak jak wam to przedstawiły. Spodziewaliśmy się tego i nasze podejrzenia okazały się słuszne. Zjawiły się tutaj z pozoru wprowadzone w błąd, ale przede wszystkim z usprawiedliwieniem na to, czego naprawdę chciały się tu dopuścić. Zważcie, jak czepiają się rozpaczliwie kolejnych nędznych wymówek, byle tylko móc jednak dopiąć swego. Zważcie, jak się męczą, byle tylko uzasadnić jakoś swoje zapędy. A jaki jest ich ukryty cel? Zniszczyć tę oto rodzinę.
Wskazał na Carlisle’a i Tanyę.
– Volturi przybyli tutaj, by zlikwidować tych, których postrzegają jako swoich konkurentów. Być może, tak jak ja, spoglądacie na ich złote oczy i ogarnia was zdumienie. To prawda, trudno ich zrozumieć. Ale włoska trójca przyjrzała się im i zobaczyła coś jeszcze prócz dziwnego stylu życia. Zobaczyła kryjącą się w tych ludziach moc.
– Przyglądałem się relacjom panującym w tej rodzinie – podkreślam, w rodzinie, a nie w grupie czy oddziale. Nasi złotoocy pobratymcy odrzucają przyrodzone nam zwyczaje. Ale czy w zamian zyskują coś wartego nawet, być może, więcej niż zwykłe zaspokajanie pragnienia? Mieszkając z nimi pod jednym dachem, poczyniłem pewne obserwacje i wydaje mi się, że kluczowy dla powstania tak silnych więzów – a właściwie niezbędny do ich powstania – jest właśnie pokojowy charakter owego pełnego wyrzeczeń życia. Nie ma w nim miejsca na wybuchy agresji, tak powszechne wśród wielkich południowych klanów, które znikały z powierzchni ziemi równie szybko, jak się pojawiały, wybijane w wyniku niekończących się waśni. Nikomu tu też do głowy nie przyjdzie, żeby zawalczyć o władzę. A Aro wie o tym jeszcze lepiej ode mnie. Podczas gdy Garrett wygłaszał swoją oskarżycielską mowę, nie spuszczałam oczu z Aro, wyglądając w napięciu jakiejś gwałtownej reakcji z jego strony, ale Volturi był jedynie odrobinę rozbawiony, jak pobłażliwy dorosły czekający, aż małe dziecko wijące się w złości na podłodze uświadomi sobie wreszcie, że nikt nie zwraca na nie uwagi.
– Carlisle zapewnił nas wszystkich, kiedy tłumaczył nam, do czego nas potrzebuje, że nie wezwał nas do siebie po to, abyśmy stoczyli tu bitwę. Ci świadkowie – Garrett wskazał na Siobhan i Liama – zgodzili się dostarczyć dowodów w sprawie, a swoją obecnością zmusić Volturi do zatrzymania się, by Carlisle zyskał szansę na przedstawienie swojej wersji wydarzeń. Niektórzy z nas zastanawiali się jednak – tu spojrzał na Eleazara – czy fakt, że Carlisle mówi prawdę wystarczy, by zatrzymać karzącą rękę, tak zwanej, sprawiedliwości. Czy Volturi wymierzali ją, by bronić bezpieczeństwa naszej rasy poprzez utrzymywanie naszego istnienia w tajemnicy, czy też wyłącznie po to, by utrzymać się przy władzy? Czy mieli przybyć tutaj, by zniszczyć nielegalnie stworzonego potworka czy też obcą sobie ideologię? Czy miało usatysfakcjonować ich to, że oskarżenia informatorki okazały się bezpodstawne, czy też mieli wcielić w życie swój diabelski plan nawet bez zasłony dymnej w postaci jakiegoś pretekstu?
– Znamy teraz odpowiedzi na wszystkie te pytania. Słyszeliśmy kłamstwa, które padły z ust Aro – jest wśród nas utalentowana wampirzyca, która wie, czy ktoś przy niej łże czy nie – i widzimy triumfalny uśmiech na twarzy Kajusza. Ich straż to tylko bezmyślne narzędzie w ich rękach, broń, którą zapewniają sobie dominację.
– Nadszedł zatem czas na inne pytania, pytania, na które to wy musicie odpowiedzieć. Kto wami rządzi, nomadowie? Czy słuchacie się kogoś jeszcze oprócz siebie samych? Czy chcecie podążać swoją własną ścieżką, czy to Volturi mają decydować o tym, jak żyjecie?
– Przyjechałem tu, żeby zostać świadkiem. Zostaję, żeby walczyć. Volturi nie zależy na śmierci tego dziecka. Zależy im na tym, by uśmiercić naszą wolną wolę.
Garrett spojrzał na Aro i Kajusza.
– Dosyć tego, mówię. Dosyć kłamliwych usprawiedliwień. Bądźcie szczerzy w swoich zamiarach, a my będziemy szczerzy w swoich. Będziemy bronić swojej niezależności. Możecie nas zaatakować albo i nie – wybór należy do was. Niech wasi świadkowie zobaczą wreszcie, jak omawiamy naprawdę interesujące was kwestie. Raz jeszcze obrócił się ku tłumowi nieznajomych, patrząc w oczy każdemu z nich po kolei. Widać było jak na dłoni, że jego przemówienie poruszyło ich do głębi.
– Możecie rozważyć dołączenie do nas. Jeśli myślicie, że Volturi pozwolą, abyście wyszli z tego żywi i zaczęli rozgłaszać na prawo i lewo, co tu się wydarzyło, grubo się mylicie. Być może wszyscy zginiemy – wzruszył ramionami – a może nie. Być może jesteśmy godniejszym ich przeciwnikiem, niż się to im wydaje. Być może Volturi trafili wreszcie na równych sobie. Obiecuję wam jednak – jeśli nas wybiją, to i was także.
Zieeew...
Aruś zwraca się do swych świadków i pyta, czy wierzą jemu, czy Garettowi.

– Co o tym wszystkim sądzicie? Mogę was zapewnić, że dziecko nie jest tym, czego się obawialiśmy. Czy podejmiemy ryzyko i pozwolimy mu żyć? Czy zagrozimy całej naszej rasie, byle tylko ocalić tę jedną rodzinę? A może rację ma nasz prostolinijny Garrett? Czy staniecie po ich stronie w walce przeciwko naszej niespodziewanej próbie przejęcia władzy nad waszym życiem?
Świadkowie przyglądali mu się, mając się na baczności. Niska czarnowłosa kobieta popatrzyła na stojącego koło niej blondyna.
– Czy tylko taką mamy alternatywę? – spytała znienacka, przenosząc wzrok z powrotem na Aro. – Zgodzić się z wami albo z wami walczyć?
– Oczywiście że nie, urocza Makenno – odpowiedział Volturi takim tonem, jakby był przerażony, że ktoś mógł tak sobie pomyśleć. – Nawet jeśli nie zgodzisz się z naszą decyzją, możesz odejść w pokoju, tak jak Amun.

Makenna i Charles zmywają się na te słowa, za nimi podąża kilkoro innych.

Aro i pozostałe włoskie Atomówki postanawiają się naradzić w kółeczku.

– Bracia – zakomunikował im z powagą – mamy do podjęcia niezwykle trudną decyzję.
– Naradźmy się – powiedział rozentuzjazmowany Kajusz.
– Naradźmy się – powtórzył bez większego zainteresowania Marek.
Schwycili się za ręce, tworząc ze swoich peleryn czarny trójkąt.

Awww… that’s adorable. Zaraz zagrają w kółko graniaste.

W tym czasie Belka daje Dżejkowi instrukcje, co ma zrobić, gdy rozpocznie się walka, tj. spierdzielać i wykorzystać zawartość plecaka. Edzio wreszcie rozumie, co to za konspirę uskuteczniała jego małżonka. McSparkle daje buzi potworkowi i sadza ją na grzbiecie Blacka.

– Nie moglibyśmy jej powierzyć nikomu innemu prócz ciebie – powiedziałam mu. – Nie zniosłabym tego rozstania, gdybym nie wiedziała, że będzie z kimś, kto tak bardzo ją kocha.

Yyy… awkward.

Zaskamlał znowu i pochylił łeb, żeby trącić mnie nosem.
– Wiem – wykrztusiłam. – Ja też cię kocham, Jake. Jesteś najlepszy.
Łza wielkości baseballowej piłki wypłynęła mu z oka i zniknęła w rdzawym futrze.

Jedna, samotna, kryształowa łza! Fuckyeah! (+10 kicz)

Poczekajcie, bo TO nadchodzi.

Edward oparł się czołem o ten sam jego bark, na którym wcześniej posadził Renesmee.
– Żegnaj, Jacobie. Mój bracie... mój synu.

Ahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahaha! 
Ludzie, trzymajcie mnie, kicz overload! (+1000 kicz)

– Czy nie ma dla nas żadnej nadziei? – szepnął Carlisle.
W jego głosie nie było strachu, tylko determinacja i akceptacja.
– Zawsze jest nadzieja – mruknęłam. To może być prawda, powiedziałam sobie. – Znam tylko swój własny los.
Edward wziął mnie za rękę. Wiedział, że i jego to dotyczy. Mówiąc „swój własny los”, nie mogłam nie mieć na myśli i jego. Byliśmy jak dwie połówki jednego jabłka.

A co tam, dorzucę jeszcze od serca (+10 kicz)

Wszyscy w obozie Cullenów żegnają się i wyznają sobie uczucia wszelakie. Zaraz rzygnę.

Garrett pochylił się ku Kate.
– Jeśli wyjdziemy z tego żywi, kobieto, pójdę za tobą choćby na koniec świata.
– Teraz mi to mówi! – żachnęła się.
Rosalie i Emmett pocałowali się szybko, ale namiętnie. Tia pogłaskała Benjamina po policzku. Uśmiechnął się wesoło i przytrzymał jej dłoń, żeby nie oderwała jej od jego skóry.
Nie zdążyłam przyjrzeć się wszystkim, bo moją uwagę odwróciła jakaś niewidzialna siła wywierająca nacisk na moją tarczę. Nie potrafiłam oszacować, z jakiego źródła pochodzi, ale kierowała się najwyraźniej ku krańcom naszej formacji, zwłaszcza ku Siobhan i Liamowi. Nie zdoławszy przebić się przez powłokę, po krótkiej chwili zniknęła. Naradzająca się trójca nie poruszyła się ani o milimetr, ale być może coś przegapiłam i dali już swoim sługom sygnał.
– Bądźcie gotowi – szepnęłam do pozostałych. – Zaczyna się.

Koniec rozdziału. Dodam tradycyjnie jeszcze (+100 nuda). W następnym odcinku bitwa! A co ja wam będę kłamać, jaka bitwa? Jestem pewna, że Stefka, pisząc ostatnie rozdziały miała taką minę:



Punkty:
(+100 nuda)
(+1020 kicz)
(+5 Mary Sue)
(+10 głupota)
(+111 lenistwo)


Beige

11 komentarzy:

  1. Ahahahahahahahahahaahahahahahahahahahahahahaha!!! Mój bracie, mój synu! Oj, bo się posikam! XDDD

    Nie no, serio, kto tak mówi do gościa, który nieodwołalnie zamierza dymać jego małą córeczkę? No, wtedy już taka mała nie będzie, ale sami wiecie...

    Kółko graniaste! Jak na mhrrroczne wampiry przystało, Volturi zachowują się grzecznie, trzymają sąsiada za rączkę i czekają, aż pani przedszkolanka... A, nie, sorry. Są mhrrroczni. I dorośli. Zapomniałam.

    Przemowa Garreta... Oh, ludzie. Co za nuda.

    Nie, żeby mnie zaskoczyły wyczyny Belki z jej tarczą, o ile pamiętam wkrótce nauczy się ją zdejmować z siebie, żeby Pan Mąż miał pełny wgląd do jej głowy, ale... Ja pierdycze, Mary Sue do kwadratu. Do sześcianu nawet.

    Kim jest Bree? Poważnie, była jakaś Bree?

    OdpowiedzUsuń
  2. I znów nabijam komentarze, bo najważniejsze przyszło mi do głowy za późno: poważnie, to, że Nabuchodonozor odjedzie na pedopluszu w siną dal ma jakiś sens? Perspektywa życia w ustawicznym lęku i ciągłego krycia się, ze świadomością, że twoi bliscy już nie żyją, a ty sam odwlekasz okrutną egzekucję to coś wartego wysiłku? No, bo raczej nikt (nawet bohaterowie) nie wierzy, że SparkleFamily wytłucze wszystkich Volturi, a po takim starciu i stratach we własnych szeregach Schwarzcharaktery będą gnane już nie tylko ambicją, ale całkiem usprawiedliwioną chęcią zemsty. Do tego Nabuchodonozor pachnie inaczej niż ludzie, inaczej niż wampiry, do tego odjeżdża na wilkołaku... pardon, zmiennokształtnym, więc Volturi wyniuchają ten smród na końcu świata. Więc serio pytam - jaki sens ma ten plan?

    No i zmiennokształtni - fakt, że to nie wilkołaki i ich wybór mógł paść na każde inne zwierzę futerkowe (powinien paść na chomika...) ma dla mnie wielkie znaczenie. Bo skąd, do cholery ciężkiej, wzięła się w takim razie cała strukturą sfory i pieprzenie o Alfie, którą jest Dżejk i Sam, albowiem bezpośredni potomek, srutytuty... No poważnie, są jak zniewolone wilki, ale nieee, no mogły być przecież niedźwiedziami... Co, całe te ograniczenie umysłowe, absolutne poddaństwo alfie i tak dalej, to taki bonus, który zależy od wyboru? Jakby ktoś tam kiedyś wybrał niedźwiedzia, to zapadaliby w sen zimowy i łączyli się w pary tylko w porze godowej, czy jak?

    JAKIE TO GŁUPIE.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie.Albo wilkołaki albo zmiennokształtni.
    Nie dość,że głupie,to jeszcze nudne. Też nie pamiętam Bree..

    Ale analiza jak zawsze wyczekiwana i fajnie się czytało.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Bree to jedna z armii nowonarodzonych, którą rozwalili Cullenowie w ,,Zaćmieniu Umysłu''. Poddała się, a potem przyszli Volturi i ją zabili.
    Analiza świetna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hm... Szczerze, to pamiętam Bree tylko dlatego, że moja przyjaciółka czytała książkę o niej. (Tak, Mejerowa napisała jeszcze jedno ,,dzieło" o wampirach. ,,Drugie życie Bree Tanner", czy jakoś tak.) Ja po przeczytaniu ,,Zmierzchu" nie miałam już na to siły.
    Uważam, że błyskawiczna przemiana wilkołaków w zmiennokształtnych zasługuje na (+1000 lenistwo). ,,Co źli, niegrzeczni Volturi mogą jeszcze wymyślić, żeby zrobić kuku moim biednym tęczowym wróżkom? Już wiem! Na pewno będą zazdrośni, że my mamy pieski, a oni nie! Trzeba wymyślić coś, żeby tylko się nie pobili, bo ktoś zrobi sobie siniaki. Mam pomysł, po co komu wilkołaki? Nazwijmy ich ,,zmiennokształtnymi" i po problemie! Po co to komu tłumaczyć." Leniwa. Leniwa, leniwa, leniwa. Tyle o charakterze autorki.
    Przemowa Garetta była tragiczna. Ile miejsca można poświęcić na monolog bohatera? Zwłaszcza, że nie wnosi on nic nowego, a Volturi i tak jednym zdaniem są wstanie go podważyć. Dziwna odmiana, od kiedy Stefa woli ,,akcję" od opisów brokatowej klaty Edzia?
    ,,– Żegnaj, Jacobie. Mój bracie... mój synu.– Żegnaj, Jacobie. Mój bracie... mój synu." Nie. No po prostu nie. Oni tak serio? Gdyby to był żart, to jeszcze bym zrozumiała. Gdyby wyglądało to jak w filmie, to bym się nawet uśmiechnęła! Ale serio? Czy KTOKOLWIEK uważa to za normalne?

    OdpowiedzUsuń
  6. O, a w filmie nie było słowa o tym, że są zmiennokształtni :D
    Swoją drogą, pomysł super! ALE NIE URWAŁ, NA KONIEC KSIĄŻKI! Nie ma to całkowicie sensu! I żadnego podłoża! Smerej, puknij się.

    Słowa Edwarda do Jacoba... Everybody: what the fuck?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie pamiętam, czy oni nie wspominali przypadkiem o zmiennokształtnych. Skupiałam się raczej na akcji, niż na takich szczegółach :P
      A pomysł, owszem, świetny, ale to jest materiał na całkiem nową książkę (dla utalentowanego pisarza). Nawet kiedyś ułożyłam sobie jakieś opowiadanie, gdzie Belka i spółka wyruszyli na wojnę z ,,prawdziwymi" wilkołakami. Ale Meyer wspomina o nich na samym końcu, w całkowicie nieodpowiednim momencie i do tego robi z czytelników idiotów. Czasami można się załamać, gdy się pomyśli, że to autorka bestsellerów.
      A właśnie, ja zawsze czytam tytuł tego rozdziału ,,Fotele". I chyba słusznie, bo akcja tak się rozwija, że bohaterowie powinni przynieść sobie fotele na tę łączkę. A nie, zapomniałam! Przecież brokatowe wróżki są tak zajedwabiste, że nie muszą nawet przenosić ciężaru ciała z nogi na nogę. W takim razie fotele dla czytelników!

      Usuń
  7. Nie podoba mi się pomysł, by ostateczna konfrontacja była rozciągnięta na kilka rozdziałów; traci zwykle wtedy dynamikę i swoisty "nerw", przynajmniej moim zdaniem.
    Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ten powieści w ogóle jest problem z dynamiką. A raczej jej brakiem.
      Jadwiga

      Usuń
  8. Podejrzewam ze o ile sparklepiry przeszly przez edytora, to w koncu ktos wypomnial Smejerowej, ze jej pieski ni chu chu sa podobne do zwyklych wilkolakow. Poza tym to dobrze ze lezalam twarza w poduszce, bo obudzilabym smiechem wszystkich sasiadow :D moj bracie, moj synu, ehehehehe, no nie moge...

    OdpowiedzUsuń
  9. "Zwrotu, który właściwie niczego nie zmienia, więc po kija, ja się pytam."

    Soro można przybrać postać dowolnego zwierzęcia, to co by faktycznie było, gdyby pierwszy z przemienionych wybrał wspomnianego jastrzębia albo pumę? Te zwierzęta nie żyją gromadnie jak wilki. Raczej głupio wyglądałoby stado pum albo chmara jastrzębi. ;)

    - tey

    OdpowiedzUsuń